Milczenie jest złotem

Data:
Ocena recenzenta: 8/10

Dzisiejsze kino komercyjne w pewnym sensie można powiedzieć stało się niewolnikiem dialogów. Leniwi scenarzyści i mało kreatywni reżyserzy, nie wiedząc jak wizualnie opowiedzieć historie, upychają całą zawartość i ekspozycję między wiersze dialogowe, wysługują się nierzadko zewnętrznym narratorem. Przez co też oglądanie niewymagającego kina tego typu w nadmiarze, może doprowadzić do znieczulicy widza i zobojętnienia. Nasza percepcja powoli zanika i stopniowo coraz mniej staramy się sami doszukiwać, ponieważ wszystko jest nam podane na tacy. Oczywiście, w głównej mierze tyczy się to produkcji słabych, czy też stworzonych dla jak najszerszej publiczności. Mimo wszystko, sam zamysł, aby stworzyć dzieło, w którym nie pada ani jedno słowo (a przynajmniej werbalnie), wydaje się dość abstrakcyjny. Kontrowersje wokół Plemienia roztaczały się nie tylko na polu głuchoniemego milczenia, ale też brutalnych i śmiałych scen, których jest niemało. Jedynym logicznym pytaniem, jakie się tutaj nasuwa, to czy da się to w ogóle oglądać?

Często opisując jakieś dzieło, zwłaszcza gdy jest bardzo specyficzne, dodaję tę jednozdaniową przestrogę, że raczej nie każdemu przypadnie do gustu. Jeśli miałbym jednak stworzyć ranking produkcji, które nie są dla każdego, Plemię wylądowałoby w ścisłej czołówce. Znajdziemy tutaj bowiem niemal wszystkie aspekty kina, na które najczęściej narzekają przeciętni widzowie. Jeśli więc kogoś męczą ciągnące się statyczne ujęcia, brak muzyki i dialogów, odważne sceny, niekonkretna fabuła i wszech ogólny minimalizm – zanudzi się tutaj na śmierć. Jeśli jednak uda się komuś przebrnąć przez to wszystko i dać się obrazowi ponieść, ten seans może się okazać jedynym w swoim rodzaju filmowym przeżyciem.

Nastrój i otoczka są surowe,wręcz brudne, obdarte ze wszystkiego, co pozytywne. Miejsce akcji to trochę przerysowana wschodnia Europa oczami zachodu, niczym w scenie z Eurotrip, w której smuci jedynie fakt, że nie jest tak do końca przerysowana. Nasi bohaterowie i ich samowolka budzą momentami skojarzenia z Władcą Much Goldinga, aczkolwiek traktować to można jedynie jako skojarzenie, jak zresztą całą resztę. Postacie traktujemy ogólnikowo, nie możemy ich łączyć z imionami, czy głosem, więc ciężko ich czasem wyróżnić. Nie stanowi to jednak żadnego problemu, z czasem zaczynamy pojmować reguły jakie rządzą w ich świecie.

Jest to ciekawy eksperyment filmowy, który stanowi swego rodzaju ćwiczenie dla widza, zmuszając go do koncentracji oraz skupianiu się na aspektach, do których zazwyczaj nie przywiązuje się uwagi. Nie możemy nawet zbytnio czerpać historii z oprawy wizualnej, gdyż jest ona do bólu ascetyczna. Scenografia pomieszczeń przypomina wręcz wystrojem wnętrza kościołów romańskich. I podobnie jak w nich, zabieg ten zastosowany jest, aby nie odciągać uwagi od tego, co najważniejsze. Tak więc z narracji odpadają nam już dialogi, scenografia i zdjęcia, które w większości są statyczne, przez co nic nam za bardzo nie mówią. Nie ma nawet muzyki, która zazwyczaj szepcze nam do ucha co mamy czuć w danej scenie. Jedyne tak naprawdę na czym możemy bazować to na ekspresjach naszych bohaterów i sytuacjach, w których się znajdują.

Ciężko nawet porównać to dialogowe milczenie do filmów niemych. Tam wszystko było przesadnie, teatralnie wręcz ukazywane, aby jakoś zrekompensować ten brak tekstu. Tutaj nie mamy co liczyć na żadną taryfę ulgową, oprócz kilku symboli czy kontekstowo oczywistych ekspresji, komunikacja między widzem a filmem przypomina rozmowę przedstawicieli różnych nacji, bez wspólnego gruntu językowego. Niczym Amy Adams w Arrival próbujemy rozszyfrować ten gestykulujący chaos i ułożyć sobie logiczny sens w głowie. I to właśnie ten aspekt trafił do mnie najbardziej. Po jakiejś godzinie seansu można się wręcz zdziwić jak wiele zaczęliśmy wyciągać treści. Po pewnym czasie odniosłem wrażenie, że rozumiem 70% tego co próbują sobie przekazać. Niezależnie od tego, czy faktycznie tak było, czy nie. Czasem próbujemy wybiec w przyszłość, zgadując do czego doprowadzi rozmowa i odczuwamy satysfakcję gdy mieliśmy rację albo byliśmy blisko. Działa to rewelacyjnie i absorbuje w pełni.

Jak już wspomniałem wyżej, znajdziemy tu sporo śmiałych aktów czy elementów przemocy. Z tym zawsze jest problem przy tego typu kinie, bardzo łatwo przesadzić i przekroczyć tę granicę, kiedy jakaś scena przestaje mieć znaczenie, a istnieje tylko wyłącznie po to, aby szokować. I można to samo powiedzieć o Plemieniu, aczkolwiek tutaj te drastyczne momenty nabierają trochę innego wydźwięku – są intensywniejsze. To trochę jak w grach horrorach, w których nie możemy się bronić. Kiedy jesteśmy w trakcie sceny, nie mamy co liczyć na rozładowanie w postaci tego, że ktoś się odezwie, czy muzyka w pewien sposób to zamortyzuje, absorbujemy całość w milczeniu.

Recenzowany tytuł powinien znaleźć miejsce w edukacji filmowej każdego, kto pragnie poszerzać swoje horyzonty w tej dziedzinie. Niezależnie od tego, czy komuś przypadnie do gustu, czy nie, z całą pewnością nie będzie to seans, który szybko wypadnie z pamięci.

Zwiastun: